Rzeczpospolita III świata (6)

„Demokratyka” nr 12/2418, wyd. Media Rządowe.

Felieton Piotra Niezawisłego, r.MR., pod tytułem „Chwilowy powrót wojny”

Znacie mnie, szanowne obywatelki i obywatele. Ci, którzy byli tak łaskawi pochylać się przez lata nad moją skromną twórczością na łamach „Demokratyki” (Demos obywatelkom i obywatelom zapłać za to!), wiedzą, że nie potrafiłbym przejść wobec takiego tematu obojętnie. Mało powiedziane! Poczciwemu rybakowi-hobbyście Niezawisłemu – co to czasem tylko szprotki złowić zdołał – a najczęściej kalosze i puste flaszki, wreszcie trafiła się godna ryba.

Jak to zwykle bywa, przypadek dopomógł, pchnięty nieco młodzieńczą ciekawością nieskażonego jeszcze schematami umysłu. Pewnemu uczniowi 6 klasy szkoły obywatelskiej im. Grubej Kreski  – bo to on dokonał niezwykłego odkrycia – niech Demos w emeryturze wynagrodzi, ja zaś dołączam moje skromne podziękowania za wielce wdzięczny temat do niniejszych rozważań.

Internet, słowo szerzej dziś nieznane przeciętnej obywatelce i obywatelowi Res Democratici Polskiej, dla pewnego młodego pasjonata historii wcale nie brzmiało jak nazwa przyszkolnego hoteliku. Czymże był ów zapuszczający korzenie głęboko w czasach predemokratycznych wynalazek, nie będę zanudzać wyjaśnianiem (co wcale nie znaczy, że nie wiem i uciekam w ten sposób od odpowiedzi!), starczy tylko wspomnieć o nietypowym zainteresowaniu podobnymi technologicznymi przeżytkami u naszego ucznia, co zaowocowało ciekawym znaleziskiem.

Doszło do niego na przerwie tuż po zajęciach z  prawa reprodukcyjnego, a przed rozpoczęciem kolejnych ze sprawiedliwości społecznej, jak zrelacjonował później nasz bohater. Rozważał on właśnie zadany przez nauczyciela problem: „czy opodatkowanie dochodu z zasiłku dla bezrobotnych nie narusza artykułu 3 Konwencji o Zapobieganiu Przemocy Ekonomicznej” (jaka to nasza młodzież dziś mądra!). Zmęczony rozmyślaniami, postanowił pójść za radą usłyszaną na lekcjach brainfitnessu i zagłębił się w jakieś odległe obszary Chmury, chcąc dać odpocząć nieco przegrzanemu mózgowi. W wolnym czasie pasjonowało go, jak wspominałem, poszukiwanie informacji o technologiach sprzed Ery Demokratycznej; praca tyleż fascynująca, co trudna, bo przecież po Ogólnym Resecie, jak wiadomo, niewiele się ostało. Młodzikowi nie przeszkodziło to wcale wyłowić już wcześniej kilku okruchów przeszłości, dzięki czemu rozbudzona ciekawość przywiodła go do prawdziwego skarbu.

Przejdę już do rzeczy, co by nadmiernie nie nudzić przydługim wstępem. Otóż prosty uczeń, z niewyróżniającej się niczym szkoły im. Grubej Kreski, Anno Democratici 2418, błądząc w Chmurze przypadkowo połączył się z zapisem myślowym użytkowanym przez niejakiego Gabriela D. (nazwisko utajnione przez prokuraturę z powodu wykrycia przy tej okazji przypadków użytkowania niedozwolonych myśli u wyżej wymienionego i postawieniu mu zarzutów karnych; tę sprawę omówię szerzej w następnym felietonie). Zapis zawierał szereg bardzo dobrej jakości odniesień m.in. do wspomnianego Internetu, na tyle dobrej, by podjąć próbę uruchomienia archaicznego systemu – rzecz dziś bez precedensu. Chłopakowi udało się, dawno pogrzebana technologia na moment zmartwychwstała, naukowy sukces trwał jednak ledwie kilka milisekund. Natychmiast bowiem znaleziskiem zainteresował się szkolny obywatelski kontroler treści i niezwłocznie zabezpieczył je, podejrzewając użytkowanie niedozwolonych treści myślowych, celem przekazania właściwym organom państwa. Młody odkrywca zdołał przyswoić niewielki fragment i pozwolono mu go zachować z uwagi na brak związku z postępowaniem. Resztę, ku mojemu i innych zainteresowanych ubolewaniu, póki co utajniono do czasu zbadania całości przez prokuraturę.

Cóż było w ocalonym fragmencie? Treści pochodziły z tzw. bloga (tym razem naprawdę nie wiem co to!) zatytułowanego „Spamiętnik znalezionego w zsypie” z 2018 roku. Prawda, że intrygująca nazwa? Niezwykła to rzecz, drogie obywatelki i obywatele, spojrzeć tak na dawno minione czasy cudem zachowane w myślach jakiegoś nieszczęśnika. Skąd się tam wzięły? Moja hipoteza: przekaz ustny. Ktoś musiał biednemu D. opowiedzieć, jak to dawniej było (a jemu też ktoś wcześniej itd.), bo wątpię, żeby ów jegomość dożył tych nieomal czterystu lat, by opisywane wydarzenia obserwować na własne oczy. A było to nie byle co, bo opis wojny! Tak, tak, właśnie o wojnie myślał sobie Gabriel D., zjawisku niespotykanym już dziś. Stąd moje przypuszczenie, że ten zagadkowy blog był dawniej czymś w rodzaju protoplasty współczesnych platform informacyjnych. A teraz pozwolę sobie przedstawić i skomentować, co w sobie zawierał.

Rok 2018 przyniósł znaczny wzrost napięć w polityce międzynarodowej, co nie o minęło też Rzeczydemokratycznej Polskiej (nazywanej wtedy „pospolitą” – niepojęta sprawa!). Państwo nasze weszło w konflikt z tzw. Unią Europejską – jak sama nazwa wskazuje, najpewniej sojuszem militarnym kilku państw Europy. Zaczyna się groźnie, nieprawdaż? O co poszło? Blog donosi o ultimatum wystosowanym do RP ustami niejakiego Fransa Timmermansa, jak rozumiem, wysokiego rangą przedstawiciela Unii, w którym to zażądano pewnych zmian w systemie prawnym naszego państwa. Pierwsza kwestia dotyczyła sądownictwa – sędziowie UE mieli zostać dopuszczeni do orzekania w Polsce, o ile dobrze zrozumiałem przekaz. W przypadku niepodporządkowania się, zagrożono użyciem „opcji atomowej z artykułu 7 TUE”, cytuję, zdając sobie sprawę, jak mgliście do brzmi. Młody odkrywca wiedział już co nieco na ten temat ze swych wcześniejszych poszukiwań i, w rozmowie ze mną, wyjaśnił, iż „atomem” w dawnych czasach potocznie nazywano rodzaj broni o wielkiej sile rażenia, traktaty natomiast były pewną formą kodyfikacji działań zbrojnych. Krótko mówiąc, jak wynika z bloga, grożono nam zagładą!

Roszczenia swe strona Unijna uzasadniała prawem, szczególnie kategorią tzw „praworzutności”. Uczeń niestety nic nie wiedział na ten temat, ja sam mogę jedynie polegać na domysłach. Pewne światło na ów wątek może rzucić wzmianka w dalszej części o „dyrektywach unijnych, którymi byliśmy zarzucani” – moim zdaniem to klucz do sprawy. Znacie zapewne doskonale sprawę przekazów premium, szanowne obywatelki i obywatele; co dzień zarzuca się was przekazami myślowymi z wszelkiego rodzaju ofertami usług, czy towarów. Jak powszechnie wiadomo, najgorszym, co można zrobić, to odpowiadać na taką korespondencję i, znów zgaduję, podobny wybieg zastosowano 400 lat temu. Ówczesnych przedstawicieli państwa na tyle zmęczył zalew prawnych propozycji Unii Europejskiej, że ktoś na odczepnego postanowił podpisać jakiś papier. Stąd wypłynęły dalsze roszczenia, przy czym, zaznaczam, to tylko moja hipoteza.

Zaraz samo nasuwa się tu pytanie: jak w tamtych czasach Prezes Partii Rządzącej mógł dopuścić do takiej sytuacji? Wątpliwość całkowicie zasadna.  Wprawdzie wiele lat temu to było, no ale ktoś przecież musiał rządzić krajem. Wynikająca z blogowego przekazu odpowiedź jest tyleż zwięzła, co zaskakująca: w roku 2018 urząd Prezesa Partii Rządzącej jeszcze nie istniał! Owszem, był pewien demokratyk tytułujący się tym mianem, lecz nie posiadał związanych z nim dzisiaj uprawnień. Kompetencje rozdzielone były na kilku innych demokratyków: tzw. „premiera”, „prezydenta” oraz grono doradczo-wykonawcze „ministrów”. Wymienione urzędy posiadały wewnętrzne piony i działy zapełnione pomocniczym personelem, tworząc jakąś niebywale rozbudowaną strukturę, a to, siłą rzeczy, musiało mieć wpływ na proces decyzyjny w państwie. Jakim cudem wygrzebaliśmy się z tego bałaganu do logicznej, racjonalnej struktury współczesnego dwójpodziału władzy? To już tylko Demos raczy wiedzieć.

Druga kwestia ultimatum dotyczyła sprawy określanej jako Tłuszcza Białowieska. Białowieża – każdy obywatel zna dziś to wymarłe, skażone pustkowie, aż dziw bierze, że kiedyś musiało mieszkać tam sporo ludzi, czyli wspomniana tłuszcza. Najwyraźniej chodziło o jakiś problem społeczny, a z przekazu jednoznacznie wynika, iż polscy demokratycy o jego wywołanie oskarżali właśnie przedstawicieli Unii Europejskiej. W centrum sporu znajdował się człowiek nazwiskiem Kornik Drukarz, prawdopodobnie nasłany z zagranicy dywersant, i to on miał rozpocząć awanturę. Ja tak to widzę: obywatel Drukarz przedostał się na teren Białowieży z zadaniem doprowadzenia do wybuchu społecznych niepokojów podkopujących porządek publiczny. Najwyraźniej udało mu się, doszło do masowych demonstracji, co z kolei dało stronie unijnej pretekst, by wystąpić w obronie tamtejszej ludności, rzekomo cierpiącej ucisk ze strony państwa. Sprytnie, nie powiem. Nasi przodkowie wcale nie byli tacy bezmyślni, jak na ogół uważamy!

Ostatnią kwestią była sprawa tzw. „Trybunału Konstytucyjnego” i niestety z żalem muszę obywatelkom i obywatelom oznajmić, iż nie jestem w stanie powiedzieć na jej temat nic więcej. Ogólny Reset zrobił swoje, na zawsze odrzuciliśmy ciemnotę predemokratycznej przeszłości. Wraz z nią do lamusa odeszły też archaiczne pojęcia, pozbawione dziś choćby dalekich analogii. Tym razem nawet nie spróbuję zgadywać czym była konstytucja i strzegący jej (?) trybunał. Przekaz z bloga wskazuje na zawirowania przy wyborze zasiadających tam sędziów. Wywołany nimi spór wydaje się dość poważny, sięga aż zagranicy. Tylko to mogę powiedzieć, bezradny wobec bezprzedmiotowych dziś pojęć, i z bólem niezaspokojonej ciekawości zamknąć ten wątek.

Unia domagała się, jak ustaliliśmy, przestrzegania narzuconego prawa. Śmiałe ultimatum nie pozostało, rzecz jasna, bez odpowiedzi polskich władz. Odnaleziony przekaz zawiera fragment przemówienia ministra (może to jakiś pomniejszy przedstawiciel, stąd to „mini”?) spraw zagranicznych nazwiskiem Józef Ubeck, który przytaczam tu niniejszym:

Prawo jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na prawo zasługuje. Ale prawo, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia prawa za wszelką cenę.

Proszę zwrócić uwagę jak wielką kopalnię informacji o przeszłości stanowią same te słowa. Już wtedy, w głębokim mroku predemokracji, uznawano pewien ład i porządek prawa. Wojny, według słów Ubecka, dotykały nas także wcześniej, wcale nie rzadko. Co prawda nie używano jeszcze pojęcia Demosu, lecz odniesienie do bliżej nie sprecyzowanego ogółu „my w Polsce” wskazuje jasno na pewne inklinacje w dążeniu do właściwej drogi. To implikuje najważniejsze, również w przemówieniu zawarte: nie ma prawa absolutnego. Prawo owszem, jednak nie za wszelką cenę. Aż by się chciało zakrzyknąć „powiedzże wreszcie o prymacie woli Demosu, obywatelu Ubeck!”. Żal patrzeć jak wiele lat jeszcze musiało minąć, nim któryś z demokratyków wyraził jasno tę myśl. Takimi meandrami było nam kroczyć do prawdy, obywatelki i obywatele!

W reakcji na konfrontacyjną postawę Polski, Unia wdrożyła procedurę ze wspomnianego wcześniej art. 7, co w przełożeniu na język faktów oznaczało szykowanie się do atomowego uderzenia. RP podnosiła sprawę w różnych międzynarodowych gremiach, a gdy to nie poskutkowało, oficjalnie wypowiedziała wojnę Unii Europejskiej. Działaniom mobilizacyjnym całego państwa towarzyszyły rozmaite oddolne inicjatywy (raczkujący Demos, jak nic!). Największą z nich był Marsz Niepodległości, czyli tłumne przejście oddziałów zbrojnych przez ulice stolicy, podczas którego żołnierze niespodziewanie odmówili wyjścia do walki i poszli na zwolnienia lekarskie. Pociągnęło to za sobą równie nieoczekiwane skutki za granicą. We Francji protest ten znalazł masowe poparcie wśród obywateli. Spontanicznie wylegli oni na ulice miast w charakterystycznym odzieniu (jak mniemam, podobnym naszym mundurom), a wystąpienia te nazwano później Ruchem Żółtych Kamizelek Kuloodpornych. Tłum domagał się między innymi, cytuję: „uwłaszczenia chłopów, obalenia króla, zniesienia kościelnych przywilejów, równości, wolności i braterstwa”. Trzy ostatnie postulaty szczególnie potwierdzają moją wcześniejszą hipotezę o ewolucyjnym dążeniu do uznania zwierzchności Demosu i dwójpodziału władzy, pozostałe natomiast są dość zagadkowe. W rewolucyjnym zrywie Francuzi ruszyli na Bastylię. Tak, tak, obywatelki i obywatele, w tym małym skarbie z przeszłości zawarte są relacje z iście przełomowych wydarzeń! Wszakże po dziś dzień w murach starego więzienia obraduje francuski parlament – ucieleśnienie woli tamtejszego Demosu. Oto jest i przykład, jak inspirująca potrafi być nasza polska kultura! Nawiasem mówiąc, jest tu także cytat z wypowiedzi innego „ministra” (namnożyło się ich tam!) o nauczeniu niegdyś francuzów jedzenia nożem i widelcem, cokolwiek to było. Tak a propos wpływów.

 Zapewne ciekawość, co było dalej aż rozsadza szanowne obywatelki i obywateli, z tym większym żalem muszę poinformować, iż jest to niestety całość udostępnionego przez prokuraturę fragmentu myślowego przekazu. Pozostaje tylko czekać na odtajnienie reszty, a umilając ten czas pozwolę sobie już w następnym felietonie przybliżyć nieco sprawę samego obywatela Gabriela D., którego to myślom zawdzięczamy te arcyciekawe historie. Kim jest D.? Skąd w jego głowie wiedza o wydarzeniach sprzed 400 lat? Jakim cudem uszedł Ogólnemu Resetowi? Już za tydzień dowiedzą się obywatelki i obywatele z moich rozważań na łamach „Demokratyki”, oczywiście tylko na platformie informacyjnej Mediów Rządowych! Na te opozycyjne proszę nie zwracać ani jednej myśli, bo to hańba.

„Szczęść Demosie” – tym staropolskim zwrotem żegna się, załączając ukłony, Piotr Niezawisły, r.MR.

Dodaj komentarz